Ostrym cieniem ogoliłem się mgły, żeby na zakupy wybrać się by.
Koronawirus nie ustępuje, organizm paliwa do życia potrzebuje. Raz na
dziesięć dni robię zakupy, żeby za często po sklepach się nie kręcić.
Maseczka, rękawiczki, torby na zakupy, przemyślane ruchy. Na parkingu
miejsc wolnych mało, premier poluzował i dlatego tak się stało.
Biorę
wózek, przed wejściem automatyczna dezynfekcja rąk. Po dezynfekcji na
swoje rękawiczki nakładam sklepowe. W sklepie przeważnie starszych osób
tłum bez rękawiczek, z maskami na brodzie. Nie kupują, spacerują i towar
obmacują. Już mnie biorą nerwy.
Dobrze, że mam spisane zakupy,
posegregowane wg stoisk. Jedną ręką trzymam wózek, drugą szybko wkładam
produkty. Po drodze spotykam ledwo chodzących, w ręku badziewie
trzymających. Wziąć to? A po co Ci to? Może się przyda, no dobra nie
biorę. A może to? Nie zachowują odległości, a na podłodze namalowane są
miejsca. Odgrodzone stoisko taśmą przechodzą pod nią. Mijam to
towarzystwo i do kasy mam już blisko. Jeszcze biorę chemię, kosmetyki.
Na szczęście przy kasie jest OK.
Przystaję w pasażu ze stoiskiem z pieczywem, jest mała kolejka. Stoję, a tu ktoś prawie włazi mi na plecy, od suwam się i znowu to samo. Zamieniam pozycję z wózkiem, czuję, że wózek mnie przyciska. Proszę, może wejdzie mi Pani do wózka, zrobiła minę jakby jej kot do kieszeni na.... Uf, pieczywo kupione, przeładunek do samochodu i do domu. W domu mycie warzyw i owoców, opakowań trwałych, a opakowania nienadające się do tych zabiegów do kosza. Tak wyglądają moje zakupy w kwarantannie.